27.12.2015

Wszechświat nigdy się nie myli - ONE SHOT



Z kieszeni kurtki wyjęłam telefon. Dzwonił bez przerwy już od kilku godzin, skutecznie obrzydzając mi ulubioną piosenkę.
Miałam dość. Chciałam tylko chwilę spokoju. Chciałam móc pomyśleć o wszystkim co zrobiłam i powiedziałam w ciszy i samotności. Cóż. Byłam sama. Jedyna na wielkim, zasypanym śniegiem peronie. Zmęczona, zmarznięta i z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowana. 
Odrzuciłam kolejne połączenie przychodzące i zerknęłam na godzinę. Od dziesięciu minut powinnam już siedzieć w ciepłym pociągu, zamiast tego jednak zaczęłam przyzwyczajać się do myśli, że noc spędzę na stacji. 
Śnieg sypał bez przerwy od kilku dni, przez co wszystkie loty zostały odwołane, a to oznaczało, że musiałam tłuc się pociągiem, zamiast jak najszybciej wrócić do ciepłego, cichego domu. Nie byłam pewna, czy uważać to za znak, by zostać z rodziną i naprostować nasze stosunki, czy ostrzeżenie, by wynosić się, póki jeszcze mogę.
Postawiłam na drugą opcję. Była bardziej kusząca nawet jeśli oznaczała czekanie na mrozie na pociąg, który zapewne miał nie przyjechać.

Gdy zobaczyłam zbliżające się światła, od razu zrobiło mi się cieplej.
Zjazdy rodzinne nigdy nie były dla mnie przyjemne. Te trwające jedynie kilka godzin były męczące, ale gdy godziny zamieniały się w dni, a potem w tygodnie, nikt z moich bliskich nie powinien się dziwić, że uciekłam. Nie byłam gotowa na takie wyzwanie. Kiedyś może dałabym sobie z tym radę. Z kimś, kto tak jak ja nie lubi przebywać w dużym gronie rodziny. Z kimś kto by się za mną wstawił, nie ważne jak wielkie głupoty bym wygadywała. Z kimś kto gotowy byłby uciekać ze mną. Albo z kimś, kto by mnie przekonał, bym została.
Już od dawna nie spotkałam kogoś takiego. Kogoś kto mógłby być tym kimś. Nie potrafiłam więc sobie z tym poradzić.

Swoje rzeczy rozłożyłam w jednym z wielu zupełnie pustych przedziałów. Najwyraźniej tylko nieliczni decydują się na długą podróż w noc sylwestrową. Wszyscy wolą być z rodzinami, z ukochanymi, ze znajomymi. Tym lepiej dla mnie. Towarzystwo głośnych i pijanych współpasażerów-idiotów było ostatnie na mojej liście życzeń na tę noc. Może jedynie poza towarzystwem rodziny. 
Telefon który na tę jedną chwilę, gdy wchodziłam do pociągu zamilkł, położyłam na siedzeniu obok siebie. Chciałam poszukać w torbie słuchawek i całą podróż spędzić na przesłuchaniu całej, dość długiej listy piosenek, jednak uświadomiłam sobie, że jeżeli najbliżsi dalej będą do mnie wydzwaniać z taka częstotliwością, nie mam na to szans.
„Świetnie” pomyślałam, odrzucając bagaż na siedzenie. „W jaki sposób jeszcze zepsują mi ten wieczór?”

Gdy pociąg w końcu ruszył, siedziałam ze wzrokiem wlepionym w okno. Mimo wciąż wczesnej godziny, wszystko było już pogrążone w ciemności. To było najgorsze zimą. 
Cienie poruszały się coraz szybciej, przecinane płatkami śniegu, z każdą chwilą oddalając się od mojego koszmaru.
Wiedziałam, że to źle czuć ulgę na myśl o opuszczeniu rodziny. Zwłaszcza, że oni tak bardzo się starali. Powinnam za nimi tęsknić, a ten krótki czas, gdy możemy być wszyscy razem, traktować jak błogosławieństwo.
Tyle, że moja rodzina opuściła mnie wiele lat wcześniej. Zostawiła zdaną na siebie, pod pretekstem dbania o moje dobro. Ale to było kłamstwo. Po prostu nie potrafili sobie ze mną poradzić, a to było najprostsze z rozwiązań. Ostatecznie nie miałam im tego za złe. Było to najlepsze, co mogli dla mnie zrobić. Dla przyszłej mnie. Tą, którą jestem teraz.

Prawie nie zauważyłam, gdy pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji. 
Telefon, choć wyciszony, wciąż brzęczał na miejscu obok, przez co z braku innych możliwości, sięgnęłam po książkę, która sprezentowała mi siostra. Najbardziej denną i przewidywalną, jaką miałam okazję wziąć w ręce.
Na peronie staliśmy niewyobrażalnie długo, choć z tego co się orientowałam, nikt nie wsiadł ani nie wysiadł. Po prostu staliśmy na pustej stacji i choć nigdzie mi się nie spieszyło, z każdą chwilą było to coraz bardziej irytujące. Zdążyłam już przyzwyczaić się do ciągłego ruchu pociągu i taka bezczynność była dziwnie nienaturalna.
W końcu rozległ się gwizd i powoli ruszyliśmy naprzód, gdy drzwi mojego przedziału otworzyły się, wpuszczając do środka chłodne powietrze. W progu stanął wysoki mężczyzna w cienkiej, jak na taka pogodę kurtce, choć nie wyglądał, jakby przez to przemarzł. Czapka zakrywała uszy, zapewne równie zaczerwienione co jego nos i policzki. 
- Czy to miejsce jest wolne? - wydyszał, ledwo łapiąc oddech, jak ktoś, kto przed chwilą biegł, by zdążyć na swój pociąg. I zapewne tak właśnie było.
Skinęłam głową, choć bardzo chciałam być w tym momencie sama i choć wiedziałam, że przedziały obok były zupełnie puste.
Mężczyzna usiadł naprzeciwko mnie, rzucając swój bagaż – podobnie jak ja – na siedzenie obok, razem z kurtką i czapką.
Mimo że była nas tylko dwójka, nagle w przedziale zrobiło się dziwnie tłoczno. Druga strona przedziału, którą teraz zajął mężczyzna, do tej pory pozostawała nienaruszona przez ci dawała choć złudzenie porządku, które teraz znikło.
Mój współpasażer westchnął głęboko, rozsiadając się wygodniej. Oparł głowę na oknie, i nie odrywał od niego wzroku.
- Cudowna pogoda, prawda? - powiedział z rozmarzeniem wpatrując się śnieżycę.
Podniosłam wzrok znad książki, zerkając najpierw na mężczyznę, a potem na okno i to, co działo się za nim. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie smutną prawdę. On był jednym z tych ludzi, którzy nie lubią być sami. Którzy potrzebują czyjegoś towarzystwa, rozmowy. Nie ważne z kim i nie ważne o czym. Po prostu lubił słyszeć swój głos. W przeciwieństwie do niego, ja wolałam siedzieć w ciszy. Przynajmniej czasami. Nie potrzebowałam uwagi innych i nie zaczepiałam obcych ludzi, gadką o pogodzie. 
- Nie tak bym to ujęła – odpowiedziałam, próbując oderwać wzrok od gęstych, brązowych włosów mężczyzny, który nawet specjalnie ich nie poprawił, po zdjęciu czapki. Wciąż obserwował sypiący śnieg, dzięki czemu czułam się odrobinę mniej skrępowana przyglądając się jego spokojnej twarzy. I głupiemu uśmiechowi.
- Jestem z Kanady. Dla mnie śnieg, jest jak deszcz dla Londyńczyków.
Kanadyjczyk. Mogłam domyślić się po akcencie. A jednak, już zdążył obrazić mnie głupim komentarzem o pogodzie w stolicy. Miałam ogromną ochotę powiedzieć mu, że nie lubię deszczu równie mocno, co Kanadyjczyków, ale powstrzymałam się, kierując wzrok z powrotem na książkę. Nie miałam zamiaru wdawać się z nim w dyskusję. To miała być cicha i spokojna noc. Miałam zamiar dopilnować, żeby taka właśnie była. Żadnych rozmów z rodziną i żadnych rozmów z zarozumiałymi, przygłupimi Kanadyjczykami.
A jednak, nie zdołałam doczytać nawet strony, gdy znów usłyszałam jego głos.
- Ty też słyszysz telefon, czy popadam już w paranoję?
- Słyszę. To mój – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od kartki. W duchu zastanawiałam się tylko, czy nie może po prostu przestać gadać? Słuchać muzyki, wysyłać SMS-ów, zająć się sobą?
- Ktoś musi się o ciebie martwić – stwierdził, na co ja zirytowana podniosłam wzrok znad książki i dostrzegłam, że on również już nie przypatruje się pogodzie na zewnątrz, tylko mnie. Widziałam jak jego rozmarzony wzrok zmienia się nagle w skonsternowany, a następnie zupełnie zdumiony. Dostrzegłam to samo co on w chwili, gdy już otwierał usta. - Patricio?
Pociąg nagle się zatrzymał.

Chciałam uciec. Wybiec z pociągu na środku pustkowia i schować się w jakiejś norze. Nawet dom rodziców, byłby lepszy niż to. Nagle pożałowałam, że jednak z nimi nie zostałam. Ale nie mogłam uciec. Nie miałam gdzie i zapewne wyglądałam nieprawdopodobnie głupio, wgapiając się w tego mężczyznę, od którego już wcześniej nie mogłam oderwać wzroku, który po prostu nie mógł być tym, za którego go uważałam. Nie mógł być, bo to by oznaczało zbyt wiele konsekwencji, od których już raz uciekłam. I na które wciąż nie byłam gotowa.
- Eddie? - bardziej stwierdziłam niż spytałam. To był on. Bardzo chciałam, by było inaczej, ale nie dało się temu zaprzeczyć. To był on. Siedział naprzeciwko mnie w pociągu. W pociągu, który nagle zatrzymał się pośrodku niczego.
Sytuacja była bardziej niż krępująca. Nie miałam pojęcia co zrobić, a i on zdawał się nagle nie wiedzieć, co powiedzieć. Nie chciałam tego spotkania. Nie chciałam, by kiedykolwiek do niego doszło. Nigdy. 
To było zbyt... Patrzenie na niego, było takie... Dziwne. Tylko takie słowo przychodziło mi do głowy. Wszystko wokół było po prostu dziwne. Żadnych nawrotów wspomnień czy dawnych uczuć, jak to często opisują w książkach Nie poczułam nic, poza strachem i to było najdziwniejsze. 
On jako pierwszy zdołał otrząsnąć się z szoku i spróbował się z powrotem rozluźnić, zmieniając trochę pozycję w jakiej siedział. Wciąż jednak mi się przypatrywał w ten dziwny sposób. Jakbym była dzikim zwierzęciem, które w każdej chwili może zaatakować. Jakby nagle nie wiedział, czego może się po mnie spodziewać. A przecież kiedyś to on znał mnie najlepiej.
Uśmiechnął się, choć wyszło to nieco nerwowo.
- Dobrze cię widzieć. Ile to już minęło? - Nie musiałam na niego patrzeć by wiedzieć, że wcale nie chce o tym mówić. Ja też nie chciałam. 
Spuściłam wzrok. To było zwykłe pytanie, ale dla nas – dla mnie – niezwykle krępujące. Wszystko we mnie nawoływało do ucieczki. Tyle że tym razem nie miałam dokąd uciec. Przynajmniej na razie.
- Pięć lat od zakończenia szkoły.
Eddie pokiwał głową, jakby się z czymś zgadzał. Pamiętałam ten gest. Robił tak zawsze, kiedy próbował odgonić od siebie złe myśli. Robił to nieświadomie nawet po tych pięciu latach, a ja tak bardzo chciałam podejść, uścisnąć mu rękę, sprawić by uwierzył, że wszystko będzie dobrze. 
Ale to nie było już moje zadanie, więc siedziałam w ciszy, czekając na jego kolejny ruch. Spodziewałam się krzyku. Może nie od razu, ale w końcu, powinien zacząć krzyczeć. Ja bym krzyczała.
- Pięć lat to szmat czasu – stwierdził, znów się uśmiechając. Bardzo się starał, by wyszło z tego zwyczajne spotkanie starych znajomych. Ja nie potrafiłam udawać. Czułam, jak ręce trzęsą mi się z nerwów. - Więc co u ciebie? Masz kogoś?
Okropne pytanie. Najgorsze z najgorszych. 
- Nie, jestem sama – powiedziałam nieco zbyt rozżalonym jak na mnie tonem. - To znaczy... Nie do końca sama. Mam kochającą mnie rodzinę. Całkiem liczną. Ale kochają mnie. No i znajomi. Przyjaciele. Tak, chyba mogę nazwać ich przyjaciółmi. Więc mam grono przyjaciół, którzy dbają o mnie i martwią się – mówiłam coraz szybciej, a każde słowo pociągało za sobą następne, wprawiając mnie w coraz większe zażenowanie. Nie mogłam też jasno myśleć, gdy Eddie siedział w ciszy i wpatrywał się we mnie, tak jak to robił zawsze. - Po prostu nie mam nikogo teraz. W tej chwili. Więc chyba tak, chyba można powiedzieć, że jestem sama. Choć nie do końca.
Zamilkłam, ale wciąż nie mogłam oderwać oczu od Eddiego. Chciałam być tak spokojna jak on w tamtej chwili. Nie do przejrzenia. Zamiast tego miałam wrażenie, że jestem dla niego otwartą księgą. Co tylko bardziej wpędzało mnie w poczucie winy.
- Jak zawsze, Gaduła – stwierdził z uśmiechem. Z prawdziwym uśmiechem. Z ulgą odkryłam, że w tej jednej chwili, nawet jego oczy się śmiały. Wzięłam głęboki wdech i również się uśmiechnęłam.
- Dawno nikt tak mnie nie nazywał.
Nienawidziłam tego przezwiska. Nienawidziłam, kiedy Eddie mnie tak nazywa. Przynajmniej tak mi się zdawało. Kiedy nagle okazało się, że nie ma go w pobliżu, że jestem sama z obcymi ludźmi i nikt nawet nie pomyślał, by mnie tak nazwać... Zaczęło mi tego brakować. Zaczęło mi brakować Eddiego. Jego głupich żarcików. Słownych przepychanek. Tego, że zawsze dawał mi wygrać lub pozwalał stawiać na swoim, nawet kiedy wiedział, że nie mam racji. Ale pięć lat minęło i prawie udało mi się o tym wszystkim zapomnieć.
- To dobrze. Tylko ja mogłem tak cię nazywać.

Pociąg wciąż stał. Ludzie zaczynali się niecierpliwić, denerwować, że nie zdążą do domu na czas. Po wagonach chodzili ludzie tłumacząc każdemu po kolei, że przez śnieżycę nastąpiła mała awaria, ale niedługo powinniśmy ruszyć dalej. W przełożeniu znaczyło to tyle, że nie wiedzieli co się stało i kiedy pociąg znowu ruszy.
Czułam się jak w klatce. Bardzo starałam się unikać patrzenia na Eddiego. Zająć się sobą i zapomnieć, że jest tuż obok. Ale nie mogłam, bo ile razy podnosiłam wzrok, on wciąż tam był i również ukradkiem mi się przyglądał.
Sytuacja była zbyt krępująca, byśmy mogli normalnie ze sobą rozmawiać, ale stawała się jeszcze gorsza, gdy milczeliśmy. Nie potrafiłam jednak wymyślić nic, o czym moglibyśmy rozmawiać. Wszystko co nas kiedykolwiek łączyło zostało w szkole, a o niej bałam się chociaż wspomnieć. Znów więc byłam zdana na niego. Modliłam się, by coś powiedział. Cokolwiek. By przełamał tę ciszę.
Musiał dostrzec, że przyglądam mu się już od dłuższego czasu. 
- Rozmawiałaś może ostatnio z Fabianem? Wiesz co u niego? - Fabian. Jego przyjaciel. Chyba najlepszy przyjaciel, gdy byliśmy w szkole. Oczywiście, że o nim wspomniał. Ten temat był bezpieczny.
Bardzo chciałam mu powiedzieć, że kilka dni temu rozmawiałam z Rutterem. Że rozmawiam z nim codziennie i wiem wszystko o jego życiu. Że mogłabym streścić te pięć lat jego życia, kiedy się nie widzieli. Ale nie mogłam. Nagle uświadomiłam sobie, jak straszne jest to, że od pięciu lat nie zamieniłam słowa z ludźmi, których uważałam za najlepszych przyjaciół.
- Nie, niestety. Nie rozmawiałam z nikim ze szkoły. Może poza Joy.
Znów zapadła cisza, ale nie zamierzałam poddać się tak łatwo.
- A co z Niną? Wiesz, co u niej? - Nie wiedziałam, czemu wspomniałam akurat o Ninie. Może dlatego, że on wspomniał o Fabianie? 
Eddie spojrzał na mnie, jakby nie do końca zrozumiał, o co pytam. Nagle wydał się bardziej zmieszany niż dotychczas. Poprawił włosy dłonią, choć niewiele to dało i spróbował usiąść wygodniej, co również nie przyniosło oczekiwanego skutku. Denerwował się. Czułam, że coś ukrywał, nie dopytywałam jednak. Czy tego chciałam czy nie, Eddie był kiedyś dużą częścią mojego życia i nawet jeśli o tym nie widział, wciąż miał na nie ogromny wpływ. 
- Nie wiem. Nie rozmawiałem z nią. Nie mam pojęcia gdzie jest ani co robi.
W pewien sposób odczułam ulgę, gdy to powiedział. Gdyby okazało się że ma kogoś – że jest z kimś kogo znałam – nie sądziłam, bym mogła sobie z tym poradzić. Chciałam zapomnieć o wszystkim, co nas kiedyś łączyło, być dla niego zwykłą nieznajomą, ale nie mogłam. I nie mogłabym udawać, że nie obchodzi mnie jego związek z naszą byłą przyjaciółką.
Dlatego mu uwierzyłam. Nie miałam innego wyboru.

Zgasły światła. W całym pociągu nie było prądu. Nie był to dobry znak, ale wciąż wszyscy mieli nadzieję, że za kilka minut pociąg ruszy i wszystko będzie w porządku.
Ja i Eddie nie ruszyliśmy się ze swoich miejsc. Nie mogliśmy nic poradzić na zaistniałą sytuację, więc po prostu siedzieliśmy. W ciemności. Może tak było nawet lepiej. Nie widziałam jego twarzy, jego oczu uważnie przyglądających się mojej twarzy. Było o wiele łatwiej udawać, że jest jak każdy inny pasażer. Jak każdy inny mężczyzna, spotkany na ulicy.
Ale też w tej ciemności, po dłuższej chwili milczenia, jego głos zdawał się być bardziej przerażający, gdy w końcu znów się odezwał. Bardziej udręczony. Bliższy. Jakby, dopóki widziałam przed sobą twarz Eddiego, jego głos nie docierał do mnie w pełni. Jakbym wcześniej nie przyjmowała do wiadomości, że jest tak blisko, a teraz nie miałam wyboru.
- Wiem, że nie powinienem o to pytać – zaczął, a ja już wiedziałam, co chce powiedzieć. O co chce spytać. I wiedziałam, że nie mogę odmówić mu odpowiedzi. - Ale dlaczego?
Cieszyłam się, że jest ciemno. Że nie może zobaczyć mojej twarzy. Cieszyłam się bo czułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. A ostatnie czego chciałam, to by widział jak płaczę. 
Wiedziałam, że powinnam mu odpowiedzieć. Że należały mu się wyjaśnienia. W pewien sposób, odkąd wypowiedział tego wieczoru moje imię wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie. Miałam czas by przemyśleć, co chcę mu powiedzieć. Ale nie potrafiłam. Nie miałam pojęcia jak wyjaśnić mu to wszystko co wtedy czułam, i co czułam siedząc naprzeciwko niego przez tych kilka godzin. Więc milczałam.
- Patricio?
- To był – zaczęłam, choć nie wiedziałam, co powiedzieć dalej. Ne ufałam własnemu głosowi. Nie byłam pewna, czy nie zawiedzie mnie w najgorszym momencie. - ostatni dzień szkoły. Przyjechali moi rodzice. Musiałam jechać.
To nie była prawda i oboje o tym wiedzieliśmy. Tamtego dnia wyjechałam z rodzicami tylko dlatego, że nie wiedziałam, jak przetrwać choć minutę w towarzystwie Eddiego. Uciekłam.
- Ale tak bez pożegnania? Bez żadnego słowa?
Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie chciałam, by się dopytywał. Zdawałam sobie sprawę, jak bardzo go wtedy skrzywdziłam i już sama ta myśl, doprowadzała mnie do obłędu. Przez te pięć lat, żałowałam tego tak wiele razy, że już sama nie potrafiłam sobie przypomnieć, dlaczego właściwie to zrobiłam. 
- Do cholery, oświadczyłem ci się! - wrzasnął i było to tak niespodziewane, że aż podskoczyłam na swoim siedzeniu.
Łzy w końcu same popłynęły. Nie kontrolowałam tego. Schowałam twarz w dłoniach, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc. Jakby to sprawiło, że zniknę. Ucieknę od niego i tej rozmowy.
Oświadczył mi się, a ja byłam tak przerażona, że uciekłam. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Nie byłam gotowa, na coś takiego. Nie spodziewałam, się, że zrobi coś takiego. Wpadłam w panikę, więc kiedy tylko mogłam, uciekłam. Bez słowa. Nie zgodziłam się, nie odmówiłam. Nie powiedziałam nic. Następnego dnia po prostu jak najszybciej wsiadłam do samochodu rodziców. Mimo obietnic. Mimo zapewnień, że zostanę z nim całe lato. Uciekłam od tego, czego się bałam, co mnie przerastało. Jak zawsze.
Eddie westchnął głęboko.
- Nie wiedziałam co zrobić. Bałam się - wyznałam, choć nie miało to żadnego sensu. Przynajmniej tak mi się zdawało. No bo dlaczego miałabym się bać?
- Nie oczekiwałem, że od razu weźmiemy. Nawet o tym nie myślałem. Chciałem po prostu – był taki spokojny. W przeciwieństwie do mnie, zdawał się być rozluźniony. Albo zrezygnowany? Nie potrafiłam stwierdzić. Potrafiłam myśleć tylko o tym, jak go skrzywdziłam. Jak musiał się czuć, widząc mnie odjeżdżającą. Jak czuł się, gdy odrzucałam wszystkie jego telefony i nie odpowiadałam na wiadomości. - Zrobiłem to pod wpływem chwili. Ja też się bałem. Bałem się, co powiesz. Myślałem, że mnie wyśmiejesz i to było najgorszym, czego się spodziewałem.
- Przepraszam – wyszeptałam, bo nie potrafiłam wymyślić nic innego. - To niewiele, ale naprawdę, bardzo przepraszam. Nie chciałam by tak wyszło. Spanikowałam. Uciekłam bo... bo nic innego nie potrafiłam zrobić. Wiedziałam, jakiej odpowiedzi ode mnie oczekujesz i to mnie przerażało. Dopóki byliśmy w szkole, bycie razem było proste, ale ty chciałeś zmienić całe nasze życie. Nie byłam gotowa, żeby powiedzieć tak, ale też nie chciałam powiedzieć nie.
- Więc uciekłaś – Smutek w jego głosie był nie do zniesienia. 
Chciałam podejść do niego. Chciałam, by mnie przytulił, by powiedział, że już wszystko jest w porządku. Że rozumie. Chciałam by sprawił, że poczuję się lepiej z tym co zrobiłam. Nie potrafiłam sobie jednak wyobrazić, by mi wybaczył. Sama nie potrafiłam tego zrobić. Wciąż na nowo wyobrażałam sobie jego minę, gdy proponował, bym za niego wyszła. Szczęśliwy, pełen nadziei.
- Przepraszam – powiedziałam znów, choć to już nie miało żadnego znaczenia. Nic już nie zmieni tego, co Eddie sobie o mnie myślał. Mimo, że nie mogłam go zobaczyć, nie potrafiłam podnieść wzroku.
Bardziej usłyszałam, niż zobaczyłam, jak Eddie wstaje i przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że się do mnie zbliży. Że położy dłoń na moim ramieniu. Wtedy, bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam, by był blisko i wtedy, bardziej niż kiedykolwiek wiedziałam, że nie mam do tego prawa. Ale Eddie nie podszedł do mnie. Podejrzewałam, że nawet na mnie nie spojrzał, tylko bez słowa wyszedł z przedziału.
Siedziałam w ciszy, nie potrafiąc się ruszyć. Cała drżałam z emocji. I nagle światło znów się zapaliło, a pociąg ruszył.

Długo siedziałam w pustym przedziale zastanawiając się, co powinnam zrobić. Czy w ogóle powinnam coś zrobić? Nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebyśmy teraz mieli tak po prostu się ignorować, dlatego musiałam coś zrobić.
Wytarłam twarz z łez i wyszłam na korytarz.
Eddie stał tuż przy drzwiach. Wpatrywał się w krajobraz za oknem. Wydawał się spokojny. Wręcz zimny. Jakby to wszystko nie miało żadnego znaczenia. A to przecież on chciał wiedzieć. Jego oczy, które zawsze tak uwielbiałam nie wyrażały nic. Nie potrafiłam nawet zgadywać, o czym myśli.
Stanęłam obok, opierając się o ścianę wagonu. Bawiłam się rękawem swetra, nie potrafiąc wymyślić nic, co mogłabym powiedzieć. Zupełnie nie przemyślałam tego, co robiłam. Wiedziałam tylko, że nie mogę pozwolić, by tak to się skończyło. Nie chciałam, żeby mnie ignorował, choć znów było to niesamowicie egoistyczne.
- Przepraszam – powiedziałam. - Naprawdę bardzo cię przepraszam. Powinnam to robić codziennie do końca życia, ale nie mogę, bo ty pewnie mnie teraz nienawidzisz, a kazanie ci patrzeć na mnie tylko po to, żebym ja poczuła się choć odrobinę lepiej...
Odwrócił się do mnie, choć wciąż nie powiedział ani słowa. Nie byłam wstanie już nic więcej powiedzieć, nie kiedy przyglądał mi się w taki sposób. Ale też nie potrafiłam się odwrócić i odejść. Nie mogłam odwrócić wzroku od jego twarzy, którą kiedyś tak często widywałam. 
Poczułam kolejna falę smutku i żalu na myśl, że zapewne nie zobaczę go już nigdy.
- Nie nienawidzę cię – westchnął Eddie. - Zapewne powinienem. Powinienem nienawidzić dziewczyny, która złamała mi serce. Ale nie potrafię. Nie ciebie.
Miałam wrażenie, że zaraz znów się rozpłaczę. Nie nienawidził mnie, a to było więcej niż oczekiwałam.
- Jesteś więc idiotą – stwierdziłam, mając nadzieję go rozweselić.
- Chyba tak – roześmiał się, dzięki czemu i jak się uśmiechnęłam. - Tylko proszę, nie płacz już. W końcu za chwilę będzie już nowy rok – Odgarnął mi włosy z twarzy. - Gaduło – Dotyk jego dłoni na moim policzku wydawał się taki kojący. Jakbym tylko tego potrzebowała przez cały ten czas.
Pochylił się nade mną i pocałował. Noworoczny pocałunek. Najpierw lekki, tylko dotknął ustami moich ust. Następny był mocniejszy, bardziej łapczywy. Jakby to było coś, czego on tak bardzo potrzebował. I nim zdążył pocałować mnie po raz kolejny, w mojej kieszeni odezwał się telefon. Eddie odsunął się ode mnie, z wciąż pochyloną głową, jakby nie był pewny, cze może na mnie spojrzeć. Albo czy chce.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, a potem na Eddiego. Rozmowa z nim, mimo że bardzo trudna, jednak mi pomogła. Wiedziałam przynajmniej, że już nie cierpi. Nie za bardzo. Powinnam więc wytłumaczyć też wszystko rodzinie. Należało im się to. Powinni chociaż wiedzieć, że nic mi nie jest.
Spojrzałam jeszcze raz na Eddiego, a on skinął głową, dając mi znak, że mogę odebrać. I to właśnie zrobiłam, a on wszedł z powrotem do naszego przedziału.

Rozmowa z matką nie była tak łatwa, jak mi się zdawało. Dłużyła się w nieskończoność, a ja z każdym zdaniem, byłam tylko bardziej zrezygnowana.
Nie mogłam oczekiwać, że moja matka od razu zrozumie moje powody. Dlaczego nawrzeszczałam na wszystkich? Dlaczego zostawiłam ich i swojego chłopaka, bez słowa? Dlaczego jestem tak niesprawiedliwa wobec chłopaka, który jest dla mnie tak miły i wyrozumiały? Nie oczekiwałam, że zrozumie. Liczyłam jedynie, że choć raz weźmie moją stronę. Że okaże się moją matką, a nie matką tego biedactwa, którego zostawiłam w ich domu.
Wiedziałam, jak to się skończy. Wszyscy będą do mnie wydzwaniać z pretensjami przez następny miesiąc, nie dostanę zaproszenia na następne wielkie, rodzinne uroczystości i jedyne, co dostanę w przyszłym roku na święta, to kartka z życzeniami. 
Nie przeszkadzało mi to. Przez pół życia nie dostawałam nic poza życzeniami. 
- Wesołego nowego roku mamo – westchnęłam do słuchawki. - Do zobaczenia w następne święta.
Rozłączyłam się.
Pociąg stał na stacji już od kilku minut, choć ludzie wciąż zbierali swoje rzeczy z przedziałów. 
Westchnęłam z ulgą podziwiając znajome światła miasta. Londyn. Nareszcie w domu. Weszłam do swojego przedziału, spodziewając się zobaczyć tam Eddiego w swojej dziwnie cienkiej kurtce i czapce, zbierającego się już do wyjścia... Albo czekającego, by się pożegnać. Jednak gdy stanęłam w progu, jego nie było. Ani jego rzeczy. Zostały tylko moje, rozrzucone na całej długości kanapy.
Eddie zniknął.
Bez słowa, bez pożegnania.
Zupełnie jak kiedyś ja.
Ostatecznie, miałam to, na co zasłużyłam.

THE END...?



Powiedzmy-świąteczne-opowiadanie specjalnie dla Sandry ♥ Chyba nie tego się spodziewałaś i możliwe że za to zakończenie mnie zamordujesz... Ale musiałam. To się po prostu nie mogło skończyć inaczej. Inna sprawa, że nie udało mi się tego należycie opisać. Oh well...
I tak dla jasności - nie, Eddie nie był z Niną. To jest takie... nawiązanie do historii, którą chciałam kiedyś napisać i mam napisanej jej... aż 1/4 rozdziału :P
W każdym razie miłego nowego roku - równie oczyszczającego jak dla Pat. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę się tu pojawiać trochę częściej :)
(jeśli nie włączyliście piosenki na górze to żałujcie, bo pasuje idealnie do tego opowiadania)

9 komentarzy:

  1. CO CO CO CO!?
    Masz rację, kochaniutka, zabiję Cię :c
    Ja tu sie spodziewałam jakiegoś happy endu a ty...
    Najważniejszą kwestią jest to że jednak i tak się pocałowali <3
    Ten znak zapytania na końcu opowiadania mnie zaintrygował więc mam nadzieję na jakąś kolejną część one shota (taaa, to nie ma sensu, wiem xdd)
    Ale ja wiem że Eddie czeka na nią przed pociągiem hihi! Bo mój mąż jest taki kochany, serio wam mówię!
    No dobrze, lecę na fejsa Cię zabić :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... jak napisałam, miał być to taki prequel historii którą kiedyś sobie wymyśliłam... Tam może wszystko by się wyjaśniło... Ale nie mam zamiaru jej ostatecznie pisać, więc musisz zadowolić się tym :D
      Może na walentynki uda mi się coś wymyślić... :P

      Usuń
  2. AAAAAAAAAAAAAAAAAggggggggggrrrrrrrrrrrrrr! WHY? Liczyłam na happy end, tak dobrze się zapowiadało ^^ A tu... no nie...
    Super opowiadanie! Dawno mi się czegoś tak przyjemnie nie czytało. Nie zauważyłam żadnych błędów.
    Liczę na kolejną część :*
    No i z okazji świąt to życzę Ci zdrówka, weny, weny i jeszcze raz weny :) No i żeby kolejny rok był lepszy od poprzedniego. Wszystkiego najlepszego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Happy Endy są zbyt typowe... :P Ale i tak cieszę się, że się spodobało. Miałam sporo wątpliwości co do tego tekstu :)
      Dziękuję za życzenia. Niestety, wena jest a czasu brak. Ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się coś jeszcze napisać. Tu i na blogu Patrycji :D

      Usuń
  3. Jejku, aż się popłakałam! Rzadko kiedy się wzruszam, ale twoje opowiadanie było naprawdę piękne. Niby nie zakończyło się happy endem, ale końcówka naprawdę zmusza do refleksji. Masz ogromny talent, wpaść na taki pomysł, każde zdanie dopracować do perfekcji... Cudowne! Liczę, że niedługo zobaczę więcej opowiadań napisanych przez ciebie. :) <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo :3 To takie miłe. Dziękuję :)

      Usuń
    2. Nie ma za co! Nie mogę się doczekać, aż przeczytam twoją kolejną pracę. Piszesz może gdzieś jeszcze? :)

      Usuń
    3. Aktualnie ze względu na szkołę piszę niewiele... a raczej nic :P Ale mam nadzieję, że niedługo znajdę trochę czasu. Ewentualnie mam jedną skończoną serię o Fabinie :)

      Usuń
  4. Świetne po prostu cudowne ^^ Ja wznowiłam mojego bloga z opowiadaniami o Peddie i gdybyś chciała to możesz zajrzeć :) Bardzo chciałabym, abyś napisała dalszy ciąg... W końcu ja interpretuję to THE END...? jako niedokończoną historię :)
    Zapraszam www.peddieeforever.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy