♫
Z kieszeni kurtki wyjęłam telefon. Dzwonił bez przerwy już od kilku godzin, skutecznie obrzydzając mi ulubioną piosenkę.
Miałam dość. Chciałam tylko chwilę spokoju. Chciałam móc pomyśleć o wszystkim co zrobiłam i powiedziałam w ciszy i samotności. Cóż. Byłam sama. Jedyna na wielkim, zasypanym śniegiem peronie. Zmęczona, zmarznięta i z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowana.
Odrzuciłam kolejne połączenie przychodzące i zerknęłam na godzinę. Od dziesięciu minut powinnam już siedzieć w ciepłym pociągu, zamiast tego jednak zaczęłam przyzwyczajać się do myśli, że noc spędzę na stacji.
Śnieg sypał bez przerwy od kilku dni, przez co wszystkie loty zostały odwołane, a to oznaczało, że musiałam tłuc się pociągiem, zamiast jak najszybciej wrócić do ciepłego, cichego domu. Nie byłam pewna, czy uważać to za znak, by zostać z rodziną i naprostować nasze stosunki, czy ostrzeżenie, by wynosić się, póki jeszcze mogę.
Postawiłam na drugą opcję. Była bardziej kusząca nawet jeśli oznaczała czekanie na mrozie na pociąg, który zapewne miał nie przyjechać.
Gdy zobaczyłam zbliżające się światła, od razu zrobiło mi się cieplej.
Zjazdy rodzinne nigdy nie były dla mnie przyjemne. Te trwające jedynie kilka godzin były męczące, ale gdy godziny zamieniały się w dni, a potem w tygodnie, nikt z moich bliskich nie powinien się dziwić, że uciekłam. Nie byłam gotowa na takie wyzwanie. Kiedyś może dałabym sobie z tym radę. Z kimś, kto tak jak ja nie lubi przebywać w dużym gronie rodziny. Z kimś kto by się za mną wstawił, nie ważne jak wielkie głupoty bym wygadywała. Z kimś kto gotowy byłby uciekać ze mną. Albo z kimś, kto by mnie przekonał, bym została.
Już od dawna nie spotkałam kogoś takiego. Kogoś kto mógłby być tym kimś. Nie potrafiłam więc sobie z tym poradzić.